Czeskie łupki (06-08.01.2017)
W roku 2016 udało się nam zdobyć nowe zainteresowania – nieczynne kopalnie. Okazały się być na tyle wciągające, że od maja ubiegłego roku systematycznie organizujemy kolejne wyjazdy do wydrążonych nie przez naturę, a przez ludzi podziemi. Niektóre kopalnie były fascynujące, inne sprawiały zawód. Dokładnie tak samo było podczas tego wyjazdu. Za cel obraliśmy jedynie kopalnie łupkowe, na poprzednim wyjeździe zwiedziliśmy dwa tego typu wyrobiska i zrobiły na nas piorunujące wrażenie. W podróż udaliśmy się w piątek rano, mróz sięgał nawet 20 stopni poniżej zera, zapowiadało się ciekawie ale i trudno… W aucie standardowy skład, Monika, Beata i ja ale tym razem dołączył do nas tegoroczny kursant – Mateusz. Namiary na obiekty kolejny raz mieliśmy od Tomka, który pomaga nam przy każdej wyprawie. Szkoda, że jeszcze nawet nie było okazji się spotkać i odwdzięczyć za wszystko skrzynką dobrego piwa. Na pierwszy ogień wybraliśmy Nove Techanovice. Nie spodziewaliśmy się rewelacji, prawdę mówiąc to chyba nawet zlekceważyliśmy ten obiekt, może przez brak odcinków pionowych? A może przez to przenikliwe zimno na zewnątrz? Obiekt jest ogromny, zawiera wszystko co polubiliśmy w kopalniach łupkowych – trójkątne sztolnie zabezpieczone fantastyczną obudową z odpadów górniczych, ogromne komory wyrobiskowe i kilometry korytarzy. Kopalnię zwiedzaliśmy „od dołu”, odnaleźliśmy szyby prowadzące na wyższy poziom, ale nie wiemy ile jest tam korytarzy. Zrobiliśmy jedynie najniższe piętro, które i tak pochłonęło bardzo dużo czasu. Genialny obiekt, polecam. Drugiego dnia zaliczyliśmy aż 3 obiekty, ale to dlatego, że są po prostu małe. Najpierw pojechaliśmy do miejscowości Jakartovice, pierwszy obiekt namierzyliśmy bez problemu, jest tuż przy ulicy. Od początku bardzo nam się spodobał – kopalnia zaczyna się sztolnią zabezpieczoną w nowoczesny sposób czyli obudową łukową ze stalowych dwuteowników, za którymi ukladano żelbetowe płyty. Wskazuje to na młody wiek wyrobiska.
Po chwili w oczy rzuca się podwieszona pod sufitem potężna lutnia oraz tory kolejowe. Zapowiada się więc niesamowicie. Idziemy wgłąb korytarza sztolni , szybko kończy się obudowa, od teraz otacza nas jedynie ciemna skała, na szczęcie lita. Gdy wydawało się, że kopalnia będzie naprawdę duża, ta nieoczekiwanie się skończyła, dalej nie ma nic, jedynie lita skała. Zawód, tak dobrze się zapowiadało, była to prawdopodobnie sztolnia poszukiwawcza. Kiedy nie znaleziono w tym miejscu surowca, wyrobisko porzucono.
Na szczęście w okolicy jest druga kopalnia, dojazd do niej jest piękny – wąskie kręte dróżki prowadzące tuż obok potężnych szkód górniczych. Jadąc mijamy potężne hałdy urobku oraz gigantyczne wręcz doły, które kiedyś były dużymi podziemnymi komorami. Patrzenie na to z zewnątrz pozwala wyobrazić sobie jak potężne podziemia
tu funkcjonowały. Obecnie większość jest zawalona, my mieliśmy namiary na jedną drożną kopalnię. Znalezienie jej kosztowało nas mnóstwo wysiłku, łażenie w gumiakach przy kilkunastostopniowym mrozie nie należy do przyjemnych przeżyć. W końcu jest, śpieszymy się do środka ale najpierw lekki szok – ze sztolni parzy na nas para oczu… Podskoczyliśmy z wrażenia ale to po prostu pies należący do sympatycznego czecha,
który chętnie oprowadził nas po kopalni. Ta również nie byla zbyt ciekawa, znowu zwiedziliśmy jedynie dolny poziom – wspinaczka szybem w górę okazała się zbyt niebezpieczna, całość mogła się zawalić, konstrukcja oparta jest na przegniłych belkach, które swoją funkcję przestały pełnić dawno temu. Wychodzimy i myślimy co robić, dnia jeszcze trochę mamy więc pada decyzja, że jedziemy do kopalni Dul Marie.
Tym razem trafiamy bez problemu. Wchodzimy przez małe okienko w stalowej grodzi i od razu zachwyt – tu jest niesamowicie. Ponownie mamy do czynienia z nowoczesną obudową, lecz tym razem dochodzi do tego cała masa ciekawego złomu – wielki „bojler”, przerdzewiałe rury, lutnie, tory kolejowe i co najlepsze – kompletne wagoniki w ilości hurtowej 😀 niesamowity widok. Wyrobisko ma bardzo poukładany charakter, główna sztolnia to chodnik transportowy, z którego na boki odchodzą korytarze do komór wydobywczych. Robimy mnóstwo zdjęć ale kopalnia i tak szybko się kończy. Bardzo nas to zdziwiło – przy tej ilości sprzętu górniczego powinniśmy przemierzać tu kilometry korytarzy a było może z 500 metrów. Coś się ewidentnie nie zgadza… Dopiero w domu, oglądając zdjęcia dostrzegam nad wejściem tabliczkę z napisem „ZAKAZ VSTUPU – NEBEZPECI VYBUCHU”. Od razu wszystko staje się jasne – była tam wielka ściana,
z której wystawał kawałek rury, wypływała nią woda. Wtedy nie zwróciliśmy na nią uwagi, ale przy obu końcach tej ściany były hałdy urobku, wyglądały normalnie. Dopiero później uświadomiłem sobie, że to zasypane przejścia do dalszych części wyrobiska, prawdopodobnie zostały odstrzelone specjalnie. Coś tam jest ciekawego za tą ścianą,
z której tak żwawo wypływa woda 😀 Dzień trzeci to relaks, taki normalny relaks, bez łażenia po mrozie i ciorania się w brudnych korytarzach. Udaliśmy się do parku wodnego, gdzie cieplutka woda, zjeżdżalnie, sauny i jaccuzi były świetnym zwieńczeniem krótkiej ale owocnej wycieczki. Na kopalnie łupkowe jeszcze na pewno wrócimy, mamy namiary jeszcze na kilka obiektów, które zapowiadają się bardzo smakowicie 😀